czarne koty, przechodzenie pod drabiną,
otwieranie parasola w pomieszczeniach, to i inne tego typu bzdury mówią nam o
nieszczęściu, w które zawsze ciężko jest mi uwierzyć. nieszczęście to raczej
pojęcie względne, pracujemy na nie sami, więc nie możemy całej winy zrzucić na
bogu ducha winnego kota. jasne, każdy ma dni kiedy myśli, że cały świat jest
przeciwko nam i wtedy doszukujemy się
dziury w całym. myślę, że gdybym miała wierzyć
w przesądy, codziennie wmawiałabym sobie pecha, bo przecież z czarnym
kotem mieszkam i codziennie rano przechodzę pod wielką drabiną czy rusztowaniem
na swojej ulicy. to samo tyczy się wszystkiego co ma nam przynieść szczęście,
choćby czterolistna koniczyna, której ludzie w desperacji potrafią szukać
godzinami. jestem tak bardzo na nie, ale wtedy stojąc tam..pomyślałam, że to w
sumie trochę zabawne kiedy kazałeś odwrócić mi się tyłem do wody, pomyśleć
życzenie po czym mocno się zamachnąć i wyrzucić grosza daleko za siebie. tak
bardzo uwierzyłam przez chwilę w swoje szczęście, że długi czas myślałam o czym
marzę. nigdy nad tym się nie zastanawiałam. przecież wszystko miałam, miałam
tak idealne życie, że mogłabym tylko błagać aby nic się w nim nie zmieniło. ale
dzisiaj jest dzisiaj, a tamten czas dawno minął. miałam tysiąc myśli na minutę.
tysiąc marzeń, pragnień, uczuć, próśb. w końcu pomyślałam o czymś co
prawdopodobnie wywróciłoby moje życie do góry nogami. patrząc się na głupią
monetę w wodzie, odpaliłam papierosa i znowu wróciłam do rzeczywistości.
przecież to chore, wmawiać sobie szczęście, pecha czy inne bzdety. często
powtarzam, że coś stało się po coś. coś musiało się skończyć, żeby coś nowego
mogło zaistnieć, że jeśli coś się skończyło to najwyraźniej nie miało nawet
prawa bytu. coraz rzadziej jestem pesymistką, częściej patrzę na wszystko
realistycznie. wiem ile mogę, potrafię, ile dam radę. nie przekreślam
wszystkiego z góry, układając czarne scenariusze. zaczęłam radzić sobie sama,
bo przecież powinnam to robić od samego początku. wszystko ostatnio jest nie
tak, ale też nie twierdzę, że nie będzie lepiej. kilka sytuacji było naprawdę
słabych, i nie wartych wspominania. wstając rano już myślę, co dziś wyjdzie nie
tak, bo ostatnio nie ma dni idealnych, niczym niezmąconych. kilka dnia temu
spytałaś mnie, jak mogę chcieć dalej utrzymywać kontakt. po czym usłyszałaś, że
lubię hartować swoją psychikę i przyzwyczajać ją wszystkiego, bo wiem, że
gorsze rzeczy w życiu mnie spotkają. a
na koniec pięć dni spokoju, szkoła, dom, książki, filmy, i ja odcięta od
świata. mam ważenie, że takie życie jest lepsze. nie mam czym się przejmować.
tylko ta jedna sprawa, która ciągle nie daje mi żyć. mam nadzieję, że jeszcze w
tym roku się coś zmieni. sobota - niedawno znowu wróciłam do szarego Szczecina,
do swojej odskoczni a zarazem monotonni dnia codziennego. dzisiaj mam w planach
zapomnieć o wszystkim i wrócić do domu jutro rano. na pewne rzeczy potrzebujemy
trochę czasu, a wtedy kiedy już zrozumiemy na czym polega problem, robimy
wszystko by nie dopuścić do ponownego pojawienia się go. chyba na tym polegają
refleksje. będzie tylko lepiej, bo źle już było.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz