wtorek, 26 listopada 2013

mój własny kalejdoskop wspomnień. doskonale wiem o tym jak z roku na rok mój charakter, i podejście do dnia codziennego coraz bardziej się zmienia. pamiętam kiedy byłam mała, kiedy do młodszych dzieciaków bałam się odpyszczyć, bo nie wiedziałam do czego są zdolne. później koniec podstawówki, gdzie coś dziwnego zmieniło mnie o sto osiemdziesiąt stopni. przestałam bać się własnego cienia, a "kobiecość" ukrywałam pod męskimi koszulkami o dwa rozmiary za dużymi. wtedy też poznałam I. nie raz czytałyśmy po kilku latach nasze "porady życiowe". pamiętam za jaką mnie uważałaś, pewną siebie, wyszczekaną gówniarę, uwielbiającą przesiadywać z chłopakami. koniec podstawówki i początki gimnazjum spędzałyśmy w czwórkę w Barkowie. w jedynym miejscu gdzie co wolne zjeżdżałyśmy się i mogłyśmy gadać do woli o bzdurach. zaraz po tym jak wszyscy stamtąd wyjechali, ogarnęłyśmy, że już nie jest tak jak wcześniej, a nasze ulubione otoczenie tak jak i my same, zmienia się. na pewne sprawy nie miałyśmy wpływu..przestałyśmy tam przyjeżdżać, a wakacje spędzałyśmy nie w namiocie z chłopakami, tylko we własnych miastach, porozrzucane po świecie. przestałyśmy uczyć się przekleństw niemieckich, bo w końcu P. miała do nas najdalej i dzieliła nas granica. w gimnazjum każda z nas miała jakiegoś chłopaka, a szerokie spodnie zamieniłyśmy na obcisłe ciuchy i kosmetyki. i znowu się zmieniłam. zaczęłam zauważać, że mam uczucia, potrafię kochać, wybaczać, poświęcać wszystko jednej osobie. zauważyłam, że szczęście kochanej przeze mnie osoby jest ważniejsze od mojego. i chociaż zawsze słyszałam, że przez fakt iż jestem jedynaczką to zawsze będę samolubna, a ja przecież nauczyłam się dzielić, kołdrą, poduszką, kubkiem, jedzeniem, dniem, komputerem z drugą osobą. od mamy nie raz uslyszałam, że do końca życia będę leniem. a kiedy wracałam po całym dniu do domu i opowiadałam jej, że grabiłam liście, odgarniałam śnieg, kręciłam gwintem, zmieniałam koła, sprzątałam z nim pokój, robiliśmy obiad, pilnowaliśmy dzieciaków, kosiliśmy trawę, jeździliśmy na rowerach, zrobiliśmy kilometry z Basterem..ona się uśmiechała, bo wiedziała, że robię coś na przekór sobie, i walczę z moim leniem. cieszyła się, bo wiedziała, że nie robię tego przecież dla siebie. w końcu jeszcze pozostał mój egoizm. jego też udało mi się wyleczyć. zaczęłam zwracać uwagę na problemy ludzi obok mnie. przecież też je mieli..i pomyśleć, że tyle udało mi się zmienić, a ja nawet tego nie zauważyłam. teraz siedzę w innym mieście, w nowej szkole, z nowymi ludźmi i nawykami. i chyba nawet z tego jestem dumna, bo zawsze groziłam mamię, że wyjadę z tego miasta, wyprowadzę się i stracą jedyne dziecko jakiego się dorobili. w maju przestałam szczekać i sama się wystarczyłam. co będzie bez mamy, co będzie kiedy będę musiała radzić sobie sama. chyba przerosła mnie ta myśl, co nie oznacza, że skuliłam ogon i cofnęłam wszystko co powiedziałam. jestem tu i wcale nie żałuję, bardziej żałowałabym gdybym stąd uciekła. nie byłoby powrotu. niestety. a mój charakter? ciągle się zmienia. codziennie się uśmiecham, chodzę żyję, i to nie prawda, że ciężko unieść mi kąciki ust i, że zawsze jestem przygnębiona. im więcej robię coś dla siebie i dla innych, tym więcej mam wiary w siebie, i we wszystko co robię. wiem, że w gruncie rzeczy jeśli się zbiorę to potrafię zmienić wszystko. najważniejsze, że nie tęsknię. w końcu..w końcu żyję :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz